Pusty grób

Było już jasno, gdy niewiasty, smucąc się i rozpamiętując męczeńską śmierć Rabbiego, zdążały pod górę, aby uczcić Jego grób i po raz ostatni uwielbić doczesne szczątki Człowieka, u którego boku przez trzy lata kształtowały swoje dusze i spełniały z oddaniem i wiernością służebne posługi. Udając się do grobu, miały pierwotnie zamiar prosić kilku apostołów, aby im towarzyszyli w żałobnej drodze i usunęli kamień zamykający wejście do jaskini, ale bystra Salonie po namyśle wytłumaczyła niewiastom, że nie powinny wystawiać na próbę mężów, w których duch osłabł, a przezorność wzięła górę nad rozwagą. Czy miały prosić po to, aby im odmówili? Po co ich narażać na jeszcze większy upadek ducha? Ci, którzy w obawie o własne bezpieczeństwo uciekli i ukryli się, na pewno nadal przeżywają ten sam lęk, a ich nogi są wciąż gotowe do dalszego pierzchania. Zaniechały więc zamiaru i poszły same, i idąc kłopotały się, wiedziały bowiem, że same nie zdołają przetoczyć olbrzymiego głazu, chociaż przyzwyczajone do prac gospodarskich niejeden dźwigały ciężar, obracały żarna nosiły kosze z owocami i ugniatały bosymi stopami winną latorośl. Usunięcie grobowego kamienia było ponad ich siły. Stanęły na szczycie Golgothy. Słońce zalało Jerozolimę potopem jarzącego się światła. Trzy krzyże z oliwnego drzewa, które jeszcze wczoraj były narzędziami okrutnej męki, w słonecznym blasku dnia traciły swój groźny wyraz i przypominały trzy ptaki o szeroko rozpiętych skrzydłach, gotujących się do dalekiego odlotu.

Na dole miasto wrzało rojnym życiem. Przez Via Romana ciągnęły karawany wielbłądów, objuczone towarami, ryczały osły, szli handlarze, rzemieślnicy. Życie toczyło się swoim zwykłym, codziennym biegiem. Niewiasty, westchnąwszy nad tą gorzką i nieczułą codziennością i zgiełkiem ludzkiego życia, płynącego obojętnie utartą drogą wokół męczeńskiej góry, zeszły w dolinę i pięły się po jej przeciwległym zboczu, rozglądając się wokoło w poszukiwaniu ludzi, którzy by pomogli im usunąć głaz sprzed jaskini. Było pusto i cicho. Przystanęły. Mimo wielu słusznych zastrzeżeń postąpiły nierozważnie, nie prosząc apostołów o pomoc. Cóż mają teraz uczynić? Zawrócić? Czekać? Mariamne z Magdali spojrzała ku stokowi, przyłożyła dłoń do czoła, aby osłonić oczy przed promieniami słonecznymi i, wskazując wyciągniętym palcem na grób, krzyknęła:
— Ktoś odwalił kamień!
Niewiasty spojrzały i krzyknęły:
— Odwalono kamień!
Stały obezwładnione przerażającym odkryciem, po czym pobiegły ku grobowi i zdyszane, półżywe ze zmęczenia, stanęły przed ciemnym wejściem, obok którego leżał głaz wewnętrzną stroną zwrócony ku górze, z czego należałoby wnioskować, że jakaś ogromna moc wysadziła go z koleiny i cisnęła o ziemię. Z grobu zionęło chłodem i ciemnością. Pochyliły głowy, zajrzały do środka i ostrożnie, na palcach, jakby się bały, że nieostrożnymi ruchami mogą spowodować rumor i obudzić Rabbiego, weszły do przedsionka, i ciasno do siebie przytulone, utkwiły spojrzenia szeroko wytrzeszczonych oczu w mroku wypełniającym wnętrze grobowca. Był pusty.

Zdusiły w sobie krzyk. Patrzały na kamienną ławę, na porzucone opaski, chustę, prześcieradło, na ściany, na podłogę i znów na kamienną ławę.
— Grób jest pusty — szepnęła Mariamne z Magdali.
— Nie ma Go — szepnęła Salome.
— Co się stało z Jego ciałem? — rzeczowe pytanie Hany podziałało na nie wstrząsająco.
— Kto je zabrał? — dorzuciła Mariam, matka Jaakowa, i tym pytaniem, które wypływało z pytania Hany jak rzeka ze źródła, wprowadziła zamęt do duszy swojej i reszty niewiast.
— Tak, ktoś je zabrał — zawyrokowała Mariamne z Magdali i... zmrużyła oczy.

W drżące ze strachu niewiasty uderzył jaskrawy blask, bijący znad kamiennej ławy, płomień o olśniewającej bieli i nadzwyczajnej mocy, jeden z tych płomieni, który pali się i nigdy się nie spala, i jest zarazem płomieniem i głosem, płonącym i mówiącym.
Niewiasty padły na twarze i usłyszały Głos, który mówił:
— Nie bójcie się. Wiem, że szukacie Jeszuy z Nazarethu, Ukrzyżowanego. Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj.

Niewiasty, mimo zapewnień Głosu, że nie powinny go się bać, zdjęte przewidującym strachem, poderwały się z ziemi i uciekły, i biegnąc zboczem w dół, blade i nieprzytomne, zatrzymały się dopiero na dnie doliny i tutaj w bezpiecznej odległości od grobu poczęły zastanawiać się nad pochodzeniem, treścią i znaczeniem zasłyszanych słów. W zgodnej jednomyślności stwierdziły, że był to Głos widzący i natchniony, a ponieważ ton jego był mocny i dźwięczny, utwierdziły się w przekonaniu o jego młodzieńczej naturze i nazwały go po prostu młodzieńcem. Ale najważniejsze jest to, co powiedział. A powiedział rzecz niesłychaną! Niewiarygodną! Wykraczającą poza wszelką ludzką świadomość! Poza wszelkie wyobrażenie! Powiedział, że Rabbi żyje! Żyje! Co znaczy, że Rabbi żyje? Jak może żyć człowiek, który został ukrzyżowany i umarł — na ich oczach — na krzyżu! Stały osłupiałe, odurzone widzeniem, olśnione i zarazem wątpiące o prawdziwości tego, co widziały, i im dłużej zastanawiały się nad nadzwyczajnością zjawiska, tym silniej uzmysławiały sobie jego nieprawdopodobieństwo i upewniały się w przekonaniu o omylności swoich oczu i uszu, które widziały i słyszały to, czego nie było i co nie zostało powiedziane. A jednak widziały i słyszały, i potwierdzały to zgodnym świadectwem swoich ust. Powiedział, że Rabbi żyje! Jeżeli żyje, dlaczego się ukrywa? Im więcej stawiały sobie pytań, tym mniej odnajdywały odpowiedzi. Każda ich pewność pełna była wątpliwości, a każda wątpliwość wypierana była przez pewność. Zagubione w chaosie rozstrząsań i zmiennych sądów, doszły do przekonania, że jedynym niewątpliwym faktem jest pusty grób. Tę wiadomość postanowiły przekazać apostołom i zataić przed nimi widzenie tajemniczego młodzieńca i wypowiedziane przez niego słowa. Mąż jest mężem. Niewiasta jest tylko niewiastą. Świadectwo niewiasty nie jest świadectwem pełnowartościowym, dlatego nie może ona zeznawać i świadczyć przed sądem. Niech mężowie pójdą do grobu i wszystko sprawdzą, i zaświadczą niezawodnym sprawdzeniem i niezbitym zaświadczeniem synów praojca Adama. Skoro Pan stworzył kruchość niewiasty, a moc położył w mężach, niechaj oni utwierdzają prawdę. Elohim wiedział, co robi.

I tak postanowiwszy, szybko udały się do domu Josefa bar Nabuah, lewity.

 

Fragment z książki „Jezus z Nazarethu” Romana Brandstaettera

 


© 2024 Grupa Uwielbienia Bożego Miłosierdzia. Wszystkie prawa zastrzeżone. Stworzone przez Mega Group