Nie dotykaj mnie, Mariamne...

Wprawdzie Mariamne z Magdali powiedziała Kefasowi i Johananowi ben Zebadia, że idzie na Golgothę, i rzeczywiście szła na Golgothę, szła jednak wbrew ich przypuszczeniom nie do grobowca, lecz na poszukiwanie ciała Rabbiego — słowa świetlistego młodzieńca wydały się jej tak nieprawdopodobne, że zwątpiła o rzeczywistości widzenia — które według jej domysłów ktoś nocą wyniósł z jaskini i pochował w jakimś ustronnym miejscu. Po co to uczynił? — to pytanie, podobnie jak Kefas i Johanan, stawiała sobie również Mariamne i również jak oni nie znajdowała na nie rzeczowej odpowiedzi, ale podczas gdy dwom apostołom nawet nie zaświtała w głowie myśl wszczęcia poszukiwań, dzielna niewiasta — dzielna niewiasta, jak pisał król Salomon, cenniejsza jest od pereł — postanowiła natychmiast działać, a nie wiedząc, jak jej zamiar ocenią apostołowie, nikogo nie wtajemniczyła w swój plan i, wymknąwszy się cichaczem z domu, poszła na Wzgórze Trupiej Czaszki. Gdy stanęła na szczycie, stwierdziła, że nigdzie nie ma żywej duszy. Poczęła przeszukiwać jaskinie u podnóża doliny, zaglądała za złomy skalne, do jam i rozpadlin, zapuściła się między gęste zarośla, kluczyła po zarośniętych ścieżkach, zajrzała do kilku rozległych pieczar; zmęczona błądzeniem i kołowaniem po bezdrożach i wertepach, dowlokła się do grobu Rabbiego i usiadła na odwalonym głazie. Po krótkim wypoczynku postanowiła wrócić do domu, zrozumiała bowiem niedorzeczność swoich usiłowań, z góry skazanych na niepowodzenie, gdyż przeszukanie po kolei wszystkich jaskiń przerastało możliwości jednego człowieka. Wstała, pochyliła się i zajrzała do grobu. Ciemna pustka i okrutna nieobecność Jezusowego ciała znów ją poruszyły do głębi. Wraz ze zniknięciem doczesnych szczątków Rabbiego wymazane zostało całe dotychczasowe życie apostołów, niewiast i jej, a przyszłość ich wszystkich zawisła w jałowej próżni, w bezkresnym i doszczętnym nieistnieniu. Płacząc, odwróciła się i ujrzała stojącego przed nią nieznanego męża, który rzekł:
— Niewiasto, dlaczego płaczesz? Kogo szukasz?

Mariamne przyjrzała się pytającemu. Był szczupły, silnie zbudowany, wysokiego wzrostu, o czarnych oczach pod prostymi brwiami. Kąty warg nieco podniesione ku górze nadawały jego twarzy wyraz łagodnego uśmiechu i cierpliwego spokoju. W krótkiej rozwidlonej brodzie srebrzyły się siwe nitki. Odziany był w tunikę opasaną lnianym pasem, na nogach miał mocno podniszczone sandały, co świadczyło, że odbywał długie piesze wędrówki. Zdawało jej się, że jest ogrodnikiem, może pracownikiem rolnym, może winogrodnikiem, w każdym razie skojarzyła sobie jego postać z kimś, którego życie związane jest z pracą na roli, w ogrodzie, w winnicy, a było to skojarzenie nad wyraz zastanawiające i właściwie niczym nieumotywowane, gdyż zewnętrzny wygląd nieznajomego, zwłaszcza jego delikatne ręce, nie potwierdzały słuszności tych spostrzeżeń. Zresztą trudno było teraz wymagać od Mariamne ścisłości, albowiem mimo ostrej wyrazistości rysów i stroju męża cała jego postać była nieco zamglona, co prawdopodobnie brało się stąd, że stał w oślepiającym świetle słonecznym, które jak wszystko, co jest w nadmiarze, rozrzutnością raczej zaciemnia, niż rozjaśnia możliwości ludzkiego widzenia. Był na pewno synem Izraela, o czym świadczyły rysy twarzy, mowa i akcent, a przede wszystkim chwasty u tuniki, równocześnie jednak zdumiewało jego zachowanie, bo przecież żaden potomek Abrahama nie nawiązałby rozmowy z przypadkowo spotkaną niewiastą, niezależnie od tego, czy ją znał, czyjej nie znał. Mariamne była pewna, że go nigdy w życiu nie widziała ani też nie spotkała nikogo, kto byłby do niego podobny. Była w nim jakaś niepowtarzalna jedyność. Pomyślała, że może właśnie jest tym, który ukrył ciało Rabbiego — nie wiadomo, skąd się w niej wzięła ta myśl — i natychmiast uzmysłowiła sobie niedorzeczność takiego przypuszczenia. Było za późno. Słowa były szybsze od myśli. Zanim rozsądek nakazał jej powściągliwość w mówieniu, wargi przemówiły:
— Panie — powiedziała — w tym grobie pochowany był Jeszua ben Josef z Nazarethu. Dzisiaj znaleźliśmy Jego grób pusty. Jeżeli ty przeniosłeś Rabbiego, powiedz, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę.

A na to rzekł ogrodnik:
— Mariamne!
Na dźwięk swojego imienia w ustach nieznajomego niewiasta spojrzała na niego wzrokiem nieufnym i natychmiast podejrzliwa nieufność przeobraziła się w przerażenie. Zasłoniła rękami oczy. Nie wątpiła, że to, co widzi, jest urojeniem spragnionych oczu. Wyobraziła sobie, że gdy je odsłoni, niesamowite zjawisko, ośmielające się naśladować swoim głosem i wyglądem Jeszuę ben Josef, zapadnie się w otchłań szeolu. Oderwała dłonie od twarzy. Przed nią stał Rabbi z ciała, krwi i kości, ten sam, za którym od trzech lat, od chwili, gdy ją uleczył, szła krok za krokiem, ten sam, którego słyszała wygłaszającego nauki, ten sam, którego widziała łagodnego i gniewnego, grożącego i przebaczającego.

Krzyknęła:
— Rabboni!
Powolnym krokiem, ostrożnie zbliżała się do Jezusa, wpatrzona w Jego oblicze, i widziała, że jest człowiekiem, żywym człowiekiem, widziała coraz pewniej i nieomylniej, i mimo to nie mogła oprzeć się pokusie sprawdzenia tego, co widzi. Wyciągnęła rękę i wyszeptała przytwierdzająco:

— To Ty jesteś, Rabboni... Wierzę, że jesteś w swoim własnym ciele, żywy i zdrowy, chociaż nie rozumiem, jak to się mogło stać, że Ty, umarły męczeńską śmiercią na krzyżu, stoisz przede mną cielesny i żywy, jakbyś nigdy nie umarł.

Tak szeptała i z wyciągniętymi rękami zbliżała się do Jezusa, chcąc Go dotknąć dotykalnym potwierdzeniem, albowiem niepomna była niedotykalności odsłonionego Poznania, świętej niedotykalności, przestrzeganej przez Pana z tak wielką i niezawodną dokładnością, że już w Gan Eden nie tylko zabronił spożywać człowiekowi owoców z Drzewa Poznania, ale zabronił go również dotykać — powiedział wyraźnie: „Nie wolno wam go dotykać, abyście nie pomarli” — i z tych samych powodów ostrzegł Mojżesza, aby podczas zawarcia Przymierza na Synaju żaden syn Izraela nie odważył się nawet dotknąć podnóża góry, bo ten, kto dotknie góry uświęconej Świętą Niedotykalnością, ukarany będzie śmiercią, i z tych samych powodów bezlitośnie nawet pokarał śmiercią pobożnego i gorliwego Uzę, gdy ten, chcąc podeprzeć chwiejącą się Arkę Przymierza, ciągnioną przez znarowione woły, nieopatrznie dotknął jej rękami. Skąd mogła wiedzieć biedna Mariamne z Magdali, że rozmawia teraz z Bogiem, odsłonionym w Ciele wiecznym i niezniszczalnym, cielesnym cielesnością ducha, będącym równocześnie ciałem i duchem, połączeniem sił niebezpiecznych, które mogą swą Mocą w okamgnieniu spalić na popiół człowieka lekkomyślnie dotykającego ostatecznego Poznania? Mariamne więc, nieświadoma grożącego jej niebezpieczeństwa, już zamierzała palcami dotknąć szaty Jezusa, gdy nagle usłyszała ognisty Głos, płynący z głębi Głosu:
— Nie dotykaj mnie, Mariamne...

Szybko cofnęła dłoń. Chciała Go jeszcze o coś spytać, ale i słowa w porę cofnęła do swojego wnętrza, bo nagle pojęła, że dotyk słów może być równie groźny jak dotyk wyciągniętej dłoni.

Jezus, nie rozpraszając niewiedzy niewiasty ani nie wtajemniczając jej w tajemnicę Niedotykalności, dał jej do zrozumienia w kilku niezwykle oszczędnych i nader znamiennych dla Jego sposobu mówienia słowach, że gdy wstąpi do Ojca swego — co już wkrótce się stanie — który jest ich Ojcem, i do Boga swojego, który jest ich Bogiem, zjawiać się będzie ludziom nie w odsłonionym Ciele Ducha — tu położył zbawienną ciemność na domyślności niewiasty — lecz w Postaci niegroźnej dla ich życia. To powiedziawszy, kazał jej wrócić do apostołów i oznajmić im, aby udali się do Galilei, gdzie Go zobaczą, postanowił bowiem nad jeziorem Kinereth, w Domu Wody, powtórzyć świętym powtórzeniem cud wielkiego połowu ryb, znak połowu ludzi, i w miejscu swoich prac, przed obliczem otchłani wodnej, po której chodził i której śmiercionośny żywioł okiełzał, udzielić uczniom ostatnich nauk i ostatnich poleceń.
Odwrócił się i począł się oddalać, zstąpił na dno doliny, potem piął się zboczem pod górę, minął, nie zatrzymując się, trzy krzyże i zniknął za zachodnim garbem wzgórza, jak znika zachodzące słońce.
„Dokąd poszedł?” — pomyślała Mariamne.

Czuła w głowie zamęt. Widziała żywego Rabbiego. Stał obok niej w żywym ciele, mówił i rozkazywał. Jego żywe ciało, Jego żywe słowa i żywe rozkazy są dowodem, że zmartwychwstał, że rzeczywiście żyje. Co znaczy, że zmartwychwstał? Co znaczy, że żyje? Co znaczy, że żyje człowiek umarły? Co znaczy, że żyje człowiek, który umarł na jej oczach na krzyżu? Czego dowodem jest Jego zmartwychwstanie? Lęk tłumił rosnącą w niej radość. Poczęła zastanawiać się, jakim sposobem Rabbi zmartwychwstał. Przecież powiedział, że wkrótce wstąpi do swojego Ojca. Żywy wstąpi do Ojca? Jak może żywy człowiek wstąpić do Elohim? Mariamne z Magdali nic nie rozumiała. Szła przed siebie jak we śnie, powtarzając półgłosem oderwane słowa o śmierci, zmartwychwstaniu i życiu, i znów o życiu, zmartwychwstaniu i śmierci, a pojęcia te kłębiły się pod jej czaszką, łączyły się z sobą i rozpadały, umacniały się, potwierdzały wzajemnie i uzupełniały, a potem każde z osobna przerażało swoją nadzwyczajnością, a potem znów stopione razem w niepojętą całość świadczyły o sobie niezaprzeczalną prawdą. Jest żywy! Żywy! Żywy! — krzyczało wnętrze niewiasty. Jest żywy! Żywy! Żywy! — krzyczały jej usta. Przystanęła. Jak to wszystko opowie apostołom? Przecież jej nie uwierzą. Szła powoli, rozważając trudności, które napotka podczas opowiadania opornym i wątpiącym apostołom o spotkaniu z Rabbim, i nie rozumiała, dlaczego On uczynił posłańcem swoich poleceń bezbronną i słabą niewiastę, której świadectwo nie ma żadnej wartości. Po kolei odrzucała różne przypuszczenia, inne zachowywała w pamięci, potem spośród zachowanych odrzucała mniej prawdopodobne, aż wreszcie z wielkiej ilości domysłów pozostał jeden domysł, który wydał się jej najbardziej przekonujący: Rabbi uczynił niewiarygodną niewiastę swoim posłańcem, aby podnieść ją z poniżenia, a wartość jej świadectwa zrównać z wartością prawych mężów Izraela. Twarz Mariamne z Magdali rozjaśniła się, a radość wstąpiła w serce. Rabbi jest żywy żywą cielesnością! Nie ma samotności ani rozpaczy! Jest wielka nadzieja! Chwalcie Pana pod sklepieniem Jego Mocy! Chwalcie Go w niezmierzonych dziełach Jego! Chwalcie Go w pełni Jego wielkości! Śpiewajcie Panu nową pieśń, Jego chwałę w zgromadzeniu pobożnych! Niechaj Izrael raduje się swoim Stwórcą, a synowie Syjonu niech się weselą swoim Królem!

Szła przez rojne miasto, śpiewała i pląsała, a przechodnie przystawali i litowali się nad szaleństwem nieszczęśliwej dziewczyny, albowiem nie wiedzieli, że jest ona najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

 

Fragment z książki „Jezus z Nazarethu” Romana Brandstaettera

 


© 2024 Grupa Uwielbienia Bożego Miłosierdzia. Wszystkie prawa zastrzeżone. Stworzone przez Mega Group