Jezus przed sądem Sanhedrynu

1

Kajafa podniósł się z fotela. Wszyscy powstali z miejsc.
— Szema Israel, Adonaj Elohenu, Adonaj Echad! — zaintonował wielkim głosem arcykapłan. — Słuchaj, Izraelu, Pan jest Bogiem naszym, Pan jest jeden! Błogosławione jest Imię Jego, Jego majestat, Jego królestwo po wszystkie wieki!
— Amen! — potwierdzili zebrani.
— Otwieram posiedzenie Sanhedrynu. Niechaj stanie przed nami Jeszua ben Josef z Nazarethu! — zawołał arcykapłan.
Usiedli. Strażnicy wprowadzili Jezusa i zdjęli powrozy z Jego rąk.

Rabbi powiódł wzrokiem po siedzących półkolem mężach, po licznie przybyłych uczniach beth hamidraszu, nauczycielach, chazanach, przepisywaczach Pisma Świętego, po tłumie gości, którzy zajęli miejsca na ławach pod ścianami — sądowym naradom Sanhedrynu mógł się przysłuchiwać każdy syn Izraela, a nawet wolno mu było przemawiać w obronie oskarżonego — ale nie dostrzegł wśród nich ani swoich krewnych, ani nikogo spośród uczniów. Wszyscy Go opuścili. I apostołowie, i cudownie uleczeni chorzy, i rodzina. Dla pełni tej samotności, w chwili do tego wybranej, nawet sam siebie opuści i porzuci, i oddali się od swojego ocalenia, i będzie robakiem pod stopą ciemiężycieli, pośmiewiskiem ludzi i wzgardą pospólstwa. Spojrzał na Kajafę z takim spokojem, że arcykapłan, kapłani, saduceusze, faryzeusze, uczeni w Piśmie Świętym, protokolanci, uczniowie beth hamidraszu, wychowankowie rabbich i mędrców, strażnicy Sanhedrynu, goście, słudzy, zausznicy i donosiciele — zdumieli się, albowiem nie mogli dociec, co oznacza spokój Męża oskarżonego o bluźnierstwo przeciw Jahwe. Kajafa poruszył się gwałtownie w fotelu, jakby chciał strzepnąć z siebie spojrzenie Oskarżonego, założył ręce na piersiach i podniósłszy nieco głowę wzrokiem odszukał woźnych stojących na progu komnaty.

2

Wtedy rabbi Josef z Ramathaim, faryzeusz, właściciel dużego majątku ziemskiego, położonego na zachodnim stoku Gór Judejskich, postanowił przemówić i zabrawszy głos, tak powiedział:

— Wydaje mi się, że zanim dostojny arcykapłan zawezwie świadków, mających oskarżyć Rabbiego Jeszuę ben Josef należy postawić pytanie, na pewno śmiałe, może nawet zbyt śmiałe, mimo to nieodzowne dla spokoju sumienia sędziów, którzy będą wyrokować w trudnej i niecodziennej sprawie Męża, przez jednych uważanego za błogosławionego proroka, przez innych za zwodziciela. Wszyscy podziwiamy prawniczą wiedzę dostojnego Josefa Kajafy, który umie rozstrzygnąć wytrawnym umysłem najbardziej zawiłe zagadnienia, czego dał wielokrotnie dowody, dlatego na pewno wie, że umiar i roztropna powolność powinny towarzyszyć każdej rozprawie sądowej dla jej dobra — sprawiedliwy wyrok jest nagrodą dla sędziów — i dla dobra całego narodu, albowiem jak głosi mądrość praojców, „ilekroć sędzia wydaje sprawiedliwy wyrok, Obecność Boża spoczywa na Izraelu”. Czy mądry umiar i roztropna powolność i tym razem kierowały dostojnym arcykapłanem? Czy okiełzał swój szlachetny gniew, który wprawdzie jest zaletą mężów wykazujących godne pochwały staranie o czystość wiary, ale z drugiej strony, niestety, odbiera im możność bezstronnej oceny zdarzeń. Czy należało więc w przeddzień radosnego święta Pesach — radość nasza jest zamącona bolesnym zdarzeniem, a zajęcia sądowe oddalają nas od świątecznej podniosłości ducha! — w pośpiechu i w nadmiernym podnieceniu serca uwięzić Jeszuę ben Josef i postawić Go jeszcze tej samej nocy przed nadzwyczajnym sądem Sanhedrynu, działającym według ustawy o Horaath Szaah, o „nakazie godziny”? Z winy tego pośpiechu Najwyższa Rada nie mogła się zjawić tutaj w pełnej liczbie, albowiem zaproszenia nie dotarły w porę do wielu mądrych i zacnych mężów, którzy by swoją obecnością wspierali nasze starania o sprawiedliwy wyrok. Po co był potrzebny pośpiech, po co potrzebna była doraźność, skoro potrzebniejsza była roztropność, idąca u boku powolnego namysłu? Czy po to, aby sąd nadzwyczajny mógł wydać wyrok nie według praw przekazanych nam przez mądrość pokoleń — „mądrość pokoleń nałożyła na sędziów ograniczenia, biorące w obronę oskarżonego przed ich gwałtowną gorliwością — ale według surowego uznania sędziów, wolnych od ustaw chroniących oskarżonego, od mądrych i przewidujących przepisów, ustanowionych przez naszych bogobojnych przodków, których głębią nieposzlakowanej prawości i natchnionego rozsądku wszyscy się szczycimy? Wprawdzie ustawa o sądach nadzwyczajnych jest również dziełem ojców, radzili oni jednak korzystać z jej surowego dobrodziejstwa tylko w złą godzinę, w czas dla Izraela groźny, gdy wiara ludu w Wszechmocnego jest zachwiana, a odstępstwo uśmierca dusze człowiecze. Czy teraz nastał taki czas? Czy właśnie teraz nastała ta nieubłagana konieczność wprowadzenia w życie ustawy o „nakazie godziny”? Czy lud odstąpił od Elohim? Czy składa ofiary obrzydliwości pogańskiej? Czy przestał płacić daninę Świątyni Pańskiej”. Pytam zatem, dlaczego dostojny arcykapłan postawił Rabbiego Jeszuę ben Josef przed nadzwyczajnym sądem Wysokiej Rady, a pytając, czynię to z powodu troski o sprawiedliwość w Izraelu, o przestrzeganie ustaw ojców, którzy zwykli mawiać, że „mężowie sprawiedliwi są więksi od aniołów”.

W komnacie wśród mężów powstało poruszenie. Poczęli nachylać się ku sobie, szeptać, już tu i tam podniosły się głośniejsze głosy, ale szepty, szumy, szmery i głosy natychmiast ucichły, bo do uszu zebranych doszły słowa Kajafy, który mówił:

— Czcigodny rabbi Josef z Ramathaim ma słuszność, twierdząc, że mądrość praojców przewidziała możliwość przyjścia złej godziny i celem jej odwrócenia od Izraela ustanowiła sądy nadzwyczajne, które bezlitośnie ścigają zwodzicieli i tych, którzy im ulegli. Dlatego mądrość praojców mówi: „Sądowi nie wolno kierować się miłosierdziem”, a potem mówi: „Strażnikami miasta są jego nauczyciele”; zatem ten, któremu leży na sercu nieskazitelność wiary synów Izraela, musi być ich surowym sędzią, a zarazem również surowym strażnikiem i nauczycielem, bo mądry strażnik pilnuje i poucza, a mądry nauczyciel poucza i pilnuje. Pośpiech moich zamiarów i doraźność moich postanowień nie płynęły z gniewu i popędliwości. Ich źródłem był głęboki namysł i obawa, że zwłoka może się okazać nieszczęściem dla Jeszuruna, a któż by z nas pragnął, aby naród wybrany przez Pana pogrążył się w zamęcie i nieładzie? Na pewno nikt spośród szlachetnych mężów Wysokiej Rady! Jeszua ben Josef od trzech lat nauką swoją i czynami nieustannie bezcześci święte ustawy Prawa i praojców, nie święci Szabatu, nie przestrzega mycia rąk, nigdy nie okazywał szacunku Świątyni i kapłanom, rozpędził kupców sprzedających zwierzęta przeznaczone na ofiarę — na ofiarę! — dla Wszechmocnego, wzniecił tumult w przedsionkach Pańskich, w synagogach wygłasza przemówienia przeciw uczonym w Piśmie i wielokrotnie świadczył o sobie jako o mężu błogosławionym, zesłanym przez Pana! Nauczając, nigdy nie powoływał się na rozkaz Jahwe, jak to zwykli czynić prorocy. Rozkazywał i mówił we własnym imieniu, starając się tym ze wszech miar godnym potępienia sposobem stworzyć pozory, że jest kimś więcej niż mężem błogosławionym, kimś więcej niż prorokiem, że jest istotą równą Najwyższemu! Czym był jego wjazd do Jeruszalajim Hakodesz, jeżeli nie śmieszną próbą naśladowania uroczystego pochodu Pomazańca Bożego, wkraczającego w tryumfie do stolicy króla Dawida! Mężowie Wysokiej Rady! Kim jest ów mąż, że przemawia jak Elohim? Czy Mosze Rabenu przemawiał jak Elohim? Czy prorok Jesaja przemawiał jak Elohim? Chalila! Złe moce wtargnęły pod namioty Jaakowa! Lew wypadł na nas z pustyni, wilk stepowy pustoszy nasze pola, pantera czai się u progu naszego domu! Belial czyha jak ptasznik na duszę ludu, nastawia sidła i czyni łowy na potomstwo Abrahama! Jeżeli nie połamiemy sideł i nie potargamy sieci, ziemia Izraela rozpęknie się głębokim pęknięciem i rozkruszy się miałkim kruszeniem, wstrząśnie się wstrząsami i zachwieje się jak pijana, i zadrży jak namiot pod uderzeniami wichru, a Pan uczyni ją próżną i nagą, albowiem nie wytępiliśmy tych, którzy przekroczyli Prawo i odmienili ustawy Pańskie i podeptali Przymierze! Biada szaleńcom, którzy rozmiłowali się w swoim szaleństwie!

Ręce Kajafy trzęsły się jak w gorączce. Ciężko dyszał. Zdawało mu się, że dźwiga na barkach cały ciężar nieba. Bez niczyjej pomocy. Sam. Powoli uspokajały się mięśnie jego twarzy. Począł mówić ostrożnie, powściągliwie, jakby mu z trudem przychodziło dobieranie słów:

— Wiem, że wielu spośród ludu Izraela — nie tylko am haareców! — sprzyja galilejskiemu mężowi. Wiem, że wielu lewitów nieobrzezanymi uszami słucha jego słów. Wiem, że wielu spośród czcigodnych mężów Sanhedrynu potakuje jego nauce. Wybaczcie, że zakłóciłem wasz czas przedświąteczny. Nie mogłem inaczej uczynić. Czas nagli. Niebezpieczeństwo grozi Świątyni i ludowi. Jeszua ben Josef już wielokrotnie ratował się ucieczką przed karzącą ręką Prawa i tym razem mógłby się wymknąć sprawiedliwości i schronić się w dalekich krainach, w Tyrze czy Sydonie, w Cezarei Filipa czy w Dekapolu. Czy mieliśmy i teraz bezczynnie przyglądać się jego ucieczce?

Twarz Kajafy rozpogodziła się. Począł mówić płynnie, z tak znamienną dla niego swadą:
— Jednak błąd popełniają ci czcigodni mężowie Wysokiej Rady, którzy sądzą, że tylko ja i kapłani, saduceusze i trzeźwo myślący faryzeusze, oceniamy surowo działanie oskarżonego! Do was mówię, jawni i ukryci zwolennicy i obrońcy Jeszuy ben Josef! Wiedzcie, że sami uczniowie zwodziciela, jego najbliżsi uczniowie, z lękiem patrzą na jego uczynki i z drżeniem słuchają jego słów, a jeden spośród nich, mąż bogobojny i prawy, Juda ben Symeon z Kerijoth, jawnie opowiedział się przeciw bluźnierczym naukom Galilejczyka, stanął przed nami, wyznał swoje grzechy i wydał go w nasze ręce, a prawdę swoich zeznań przyświadczył pocałunkiem prawdy, złożonym na policzku swojego Rabbiego! Wiedzcie zatem, wy, obrońcy zwodziciela, i niechaj wie cały lud Izraela od Dan do Berszeby, że nie my pierwsi wyciągnęliśmy dzisiaj ręce przeciw bluźniercy, ale pobożna ręka ze zgromadzenia jego dwunastu uczniów wyciągnęła się przeciw niemu i przywiodła go przed nasz sąd! Zaprawdę, na czasie jest święta ustawa o „nakazie godziny”, czcigodni mężowie Wysokiego Sanhedrynu!

— Odstępstwo zawisło nad Izraelem!
— Niechaj odbędzie się sąd według Horaath Szaah!
— Arcykapłan ma słuszność!
— Zwodziciel podniósł pięść przeciw Świątyni Pańskiej!
— Wezwijcie świadków!
— Wezwijcie świadków!
— Wezwijcie świadków!
Ostry głos arcykapłana wzniósł się ponad wrzawę, przekrzyczał ją i stłumił:
— Wprowadźcie świadków oskarżających!

3

Weszli dwaj świadkowie — w prawodawstwie izraelskim oskarżenie przed sądem wnosili dwaj świadkowie, którzy spełniali rolę i oskarżycieli, i świadków — i nisko pokłonili się arcykapłanowi.
— Jakie jest twoje imię? — spytał arcykapłan jednego z nich, męża średniego wzrostu, nieco zgarbionego, o pochmurnym spojrzeniu.
— Baruch ben Joas.
— A twoje? — spytał arcykapłan.

— Jeftah ben Ruben — odpowiedział drugi z nich, łysy, o twarzy wyblakłej, jakby miała za chwilę rozpłynąć się w powietrzu.
— Czy rozpoznajecie w oskarżonym mężu sprawcę bluźnierstwa?
Świadkowie spojrzeli na Jezusa.
— Rozpoznaję — odpowiedział Baruch ben Joas.
— Rozpoznaję — odpowiedział Jeftah ben Ruben.
— Czy podczas wypowiadania bluźnierstwa przez Jeszuę ben Josef byliście na miejscu grzechu?
— Byłem na miejscu grzechu.
— I ja byłem na miejscu grzechu.
— Czy widzieliście się wzajemnie na miejscu grzechu?
— Tak, widzieliśmy się.
— Tak, widzieliśmy się.
— Pamiętajcie — Kajafa podniósł wskazujący palec, na którym iskrzył się złoty sygnet — że nie wolno wam zeznawać według domysłów, przypuszczeń, podejrzeń, posądzeń i plotek zasłyszanych od ludzi postronnych, nawet wiarygodnych. To, co powiecie, będzie przez mężów Wysokiej Rady sprawdzone z drobiazgową dokładnością. Jeżeli waszymi fałszywymi zeznaniami zawinicie śmierć niewinnego człowieka, spadnie na was krew jego i całego jego potomstwa, które by w przyszłości mogło się zrodzić z jego lędźwi. Zrozumieliście?
— Tak — odpowiedzieli.
— Niechaj świadek Jeftah ben Ruben opuści komnatę Wysokiej Rady.
Jeftah wyszedł.

Kajafa lekkim muśnięciem dłoni pogładził brodę i zwróciwszy się do Barucha ben Joas począł mu stawiać pytania, cedząc wyraźnie słowo po słowie:
— W którym siedmioleciu oskarżony Jeszua ben Josef popełnił zarzucane mu bluźnierstwo?

— W ostatnim siedmioleciu.
— W którym roku?
— W tym roku.
— W którym miesiącu?
— W miesiącu tebeth.
— W jakim dniu?
— W drugim dniu miesiąca tebeth. To był dzień po ostatnim dniu Święta Świateł.
— O której godzinie?
— Była godzina szósta. Słońce stało prostopadle nad ziemią.
— W którym miejscu?
— Pod Portykiem Salomona w Świątyni Pańskiej.
Kajafa oparł ręce na poręczy fotela.
— Opowiedz, co widziałeś i co słyszałeś.

Baruch ben Joas zgarbił się jeszcze bardziej, uniósł wysoko brwi i mrugał powiekami, co miało oznaczać, że stara się jak najdokładniej odtworzyć w pamięci wypadki i słowa, mówił więc powoli, od czasu do czasu przerywał opowiadanie, a wtedy powieki jego szybciej mrugały, a brwi unosiły się jeszcze wyżej.

— To był dzień po ostatnim dniu Święta Świateł. Przyniosłem do Świątyni Pańskiej gołębie, aby je sprzedać mojemu odbiorcy na Dziedzińcu Pogan. Bo trzeba dostojnej Radzie wiedzieć, że hoduję gołębie. Jestem gołębiarzem. Człowiek musi z czegoś żyć. A gołębie jak gołębie, dużo z nimi kłopotu, a zarobek mały. Ale — niechaj będzie pochwalony Elohim — nie mogę się skarżyć. Ani ja nie cierpię głodu, ani żona moja nie cierpi głodu, ani dzieci moje nie cierpią głodu. Więc przyszedłem na Dziedziniec Pogan i szukam mojego kupca, a kupca nie ma. Jest jego pomocnik, Dawid. Pytam go: „Dawidzie, dziecko moje, kiedy przyjdzie kupiec?” A on mi odpowiada: „Czy mój pan musi na ciebie cały dzień czekać?” A ja na to: „Czy ja mu każę cały dzień czekać? Ja tylko pytam, kiedy on przyjdzie”. A Dawid na to: „Będzie za godzinę”. Byłem zmęczony. Elohim „kazał tego dnia wiać gorącemu wiatrowi. Wprawdzie wszystko, co Pan zsyła, należy przyjmować bez szemrania, ale tym razem Jego wielka hojność była nieco za wielka. Czy mam w taki upał wracać z klatką do domu? Nie. Klatkę z gołębiami zostawiłem u pomocnika i poszedłem do Portyku Salomona, aby wypocząć w cieniu. Rozglądam się i widzę, jak w niewielkiej odległości ode mnie siedzi na ziemi kilku synów Izraela, a w środku siedzi Jeszua ben Josef i przemawia do nich. Patrzę w bok i widzę Jeftaha ben Ruben. „Pokój tobie, Jeftah — mówię — widzisz?” A na to Jeftah: „Widzę”. A ja na to: „Jeżeli jeden syn Izraela przemawia, a inni synowie Izraela słuchają, to trzeba posłuchać, o czym on mówi i czego oni słuchają. Dlaczego byśmy i my nie mieli posłuchać?” Tak powiedziałem i podszedłem bliżej, a za mną poszedł Jeftah ben Ruben. Stoimy, patrzymy i słuchamy, a Jeszua ben Josef — tu wskazał palcem na Jezusa — mówi, a dokoła niego siedzi kilku statecznych mężów o gniewnych twarzach, a im dłużej Jeszua ben Josef mówi, tym większy jest w nich gniew. „Dlaczego oni mają gniewne twarze i oczy? — pomyślałem.

— Czy jest możliwe, aby dzieci Abrahama słuchały z gniewną twarzą bogobojnej mowy?” Tak myśląc „usiadłem i słuchałem. O, Elohim! Coja słyszałem! Coja słyszałem! Coja słyszałem! Lepiej by było, żeby moje uszy nie słyszały tego, co słyszały! Więc mówię do Jeszuy ben Josef: „Rabbi, nie mów tak, bo to, co mówisz, jest grzechem i bluźnierstwem”. Ale on nie zwracając uwagi na moje ostrzeżenie mówił dalej, a uszy moje słyszały, co mówił. Spytacie, co słyszały moje uszy? — uczynił krótką przerwę. — Słyszały, jak Jeszua ben Josef — tu znów wskazał palcem na Jezusa — tak mówił: „Jeżeli jesteś głodny, możesz w Szabat zrywać kłosy, jeżeli ci zimno, możesz w Szabat rozpalić ogień, jeżeli twój osioł wpadł w Szabat do jamy, możesz go stamtąd wyciągnąć, jeżeli twój przyjaciel jest chory, a mieszka daleko idź do niego nawet w Szabat i okaż mu pomoc, nawet gdybyś miał uczynić więcej niż dwa tysiące kroków. Pamiętajcie, że człowiek nie jest dla Szabatu, ale Szabat dla człowieka. Mojżesz uczynił wielkie rzeczy, ale ja uczynię większe. Odmienię Prawo, bo mnie Elohim posłał, aby je odmienić i dać wam nowe Prawo, a kto wyznawać będzie moje Prawo i pić je będzie jak wodę, nie zazna nigdy pragnienia. Bo ja jestem woda żywa”. Tak powiedział, a potem dodał: „Ja jestem”. Tak powiedział Jeszua ben Josef, a nogi moje ugięły się w kolanach. Oto jest wszystko, co słyszałem, bo potem zatkałem uszy palcami i widziałem tylko czerwone od gniewu twarze mędrców i wielkie wśród nich poruszenie.

Arcykapłan zawołał:
— Elohim powiedział w świętym Zwoju Szemoth: „Przeto zachowujcie Szabat, który powinien być dla was świętością. Ktokolwiek by go znieważył, będzie ukarany śmiercią, i każdy, kto by wykonał pracę w tym dniu, będzie wyłączony z mojego ludu”.

Cisza jak gęsta chmura zawisła nad Sanhedrynem i tylko rozlegały się przytłumione stąpania służących, objaśniających knoty w oliwnych lampach. Nagle dokoła rabbiego Gamaliela wielkiego faryzeusza, powstał lekki szum, jakby wiatr potrącił koronę wysokiego drzewa. Siedzący obok rabbiego mężowie, dotychczas sztywni i kamienni, ożywili się, zakołysali, nachylili „się ku sobie i znów powrócili do nieruchomej postawy, którą starali się pokryć rosnący w nich popłoch. Gamaliel przemówił, a chociaż siedział w fotelu, górował barczystą postacią nad całym zgromadzeniem:

— Mądrość praojców uczy: „Kto czuje konieczność dokonania dobrego uczynku, może przekroczyć nawet przepisy Szabatu”. A potem mówi mądrość praojców: „Niekiedy unieważnienie Prawa jest umocnieniem Prawa”. Wysoki Sanhedryn sprawuje władzę nad duszą Izraela, a „czcigodni mężowie, którzy w nim zasiadają, słusznie szczycą się swoim stanowiskiem, powinni więc pamiętać głos mądrości, która powiedziała ustami naszych mędrców: „Dla człowieka z sumieniem władza jest ciężarem, a nie zaszczytem”.

To powiedziawszy zwrócił się do Barucha i spytał:
— Czy Baruch ben Joas zna mężów, do których wówczas przemawiał Rabbi Jeszua ben Josef?
— Nie znam.
— Czy poznałby ich na ulicy, gdyby ich spotkał?
— Może tak, może nie. Elohim stworzył tylu ludzi...
— Słusznie. Elohim stworzył niezliczoną ilość ludzi, ale każdemu dał inną twarz, aby ich można było odróżnić i poznać. Czy wielu mężów słuchało mowy Rabbiego Jeszuy ben Josef?
— Nie, niewielu.
— Ilu?
— Może pięciu, może sześciu...
— Jaki to był dzień, w którym Baruch ben Joas słyszał przemawiającego Rabbiego?
— Powiedziałem już. To był dzień po ostatnim dniu Święta Świateł.
— Od kogo dowiedział się Baruch ben Joas, że przemawiający jest Rabbim Jeszuą ben Josef?
— Od nikogo. Wiedziałem, że to on jest...
— Z tego wynika, że wtedy Baruch ben Joas nie pierwszy raz widział i słyszał przemawiającego Jeszuę ben Josef. Czy tak?
— Tak... Widziałem go i słyszałem...
— Gdzie widział go Baruch po raz pierwszy?
— Nie pamiętam.
— A gdzie go słyszał po raz pierwszy?
— Po raz pierwszy?

— Tak. Po raz pierwszy.
— Także w Portyku Salomona...
— Ile razy słyszał go Baruch w Portyku Salomona?
— Raz go słyszałem w dniu po ostatnim dniu Święta Świateł...
— To już wiemy. A przedtem?

Baruch uniósł wysoko brwi i odparł po krótkim namyśle:
— W samo Święto Świateł... Tak... W samo święto.
— W którym dniu Święta Świateł?
— Nie pamiętam.
— Czy Rabbi mówił wtedy rzeczy słuszne, nabożne, bogobojne czy bluźniercze?
— On zawsze bluźni.
— O czym wtedy Rabbi mówił?
— O czym?
— Tak. O czym?
— No, mówił...
— O czym?
— Mówił o Mosze Rabenu... o przykazaniach... No, bluźnił...
— Proszę mi dokładnie powiedzieć, o czym mówił.
Baruch znowu uniósł brwi.
— Nie pamiętam.

— Jak to? Baruch ben Joas dobrze pamięta dzień i godzinę, i treść drugiego przemówienia Rabbiego Jeszuy ben Josef — przecież z taką bezprzykładną dokładnością, godną najwyższej pochwały, przytoczył jego słowa — a nie pamięta, którego dnia po raz pierwszy słyszał bluźnierstwa wypowiadane przez Jeszuę ben Josef, ani nie pamięta, o czym on mówił, chociaż te dwa bluźniercze przemówienia oddzielone są od siebie odstępem zaledwie kilku dni? Czym wytłumaczy Baruch ben Joas brak pamięci o pierwszym przemówieniu, a tak dobrą pamięć o drugim przemówieniu?

Barach ben Joas odrzekł:
— Jedno się gorzej pamięta, drugie się lepiej pamięta.

— Zawsze pamięta się to, co się powinno pamiętać. Nieprawdaż, Baruchu ben Joas?

Ktoś krzyknął z głębi komnaty:
— To są podstępne pytania!
Inny głos zawołał:
— Zaprawdę, to są pytania sprawiedliwe!

W Kajafie podniosła się zapalczywość z powodu porażki poniesionej na samym początku rozprawy. Ten Nahum! Jest mądry, ostrożny, przebiegły, a nie przygotował tego durnia Barucha na wszystkie możliwości! Powinien się liczyć z tym, że ci i inni faryzeusze będą przemawiać w obronie zwodziciela. Czyżby tej możliwości nie wziął pod uwagę? Z Gamalielem nie ma żartów! Jak on podważył prawdomówność gołębiarza! A nie miał przecież w rękach żadnych rzeczowych dowodów przeciw świadkowi! Nie szkodzi! To dopiero początek! Zresztą Gamalielowi nie udało się obalić zeznań Barucha. Nie obalił, lecz podważył. A to nie jest jedno i to samo.

Zadośćuczynieniem dla Kajafy za tę chwilową porażkę była wciąż trwająca wrzawa, która dowodnie świadczyła o układzie sił w Wysokiej Radzie. Krzyki umocniły go w przekonaniu, że usiłowania drobnej grupy obrońców zwodziciela — wliczał do nich również garstkę milczących faryzeuszów, którzy z obawy o swoją skórę nie będą chcieli nadstawiać karku i nie przemówią w obronie oskarżonego — są znikome i nie należy z nimi się liczyć. Podniósł rękę. Wrzawa ucichła.

O głos poprosił rabbi Nikodem. Był prawdopodobnie bardzo wzburzony, bo na przekór swojej spokojnej i zrównoważonej naturze mówił szybko i szybko rzucał pytania, a każdemu pytaniu towarzyszył głęboki oddech jego piersi, który przywodził na myśl wysiłek człowieka dźwigającego ciężar przerastający jego siły.

— Czy Baruch ben Joas na pewno poznaje w Rabbim Jeszuę ben Josef owego męża, który przemawiał pod Portykiem Salomona?
Baruch odpowiedział:
— Tak. Poznaję.
— Niechaj Baruch ben Joas jeszcze raz mu się przyjrzy.

Baruch spojrzał na Jezusa i rzekł:
— Tak. To on.
— Którego dnia i miesiąca widział go Baruch ben Joas przemawiającego pod Portykiem Salomona?
— Przecież już powiedziałem. Drugiego dnia miesiąca tebeth. To był dzień po ostatnim dniu Święta Świateł.
— Jakim sposobem świadek zapamiętał ten dzień?
— I to już powiedziałem. Ale powtórzę. Jeszcze przed świętami postanowiłem pójść drugiego dnia miesiąca tebeth, to znaczy w dzień po ostatnim dniu Święta Świateł, na Dziedziniec Pogan i sprzedać gołębie...
— O której godzinie świadek widział Jeszuę ben Josef w owym dniu w Portyku Salomona?

Kajafa wtrącił się:
— Świadek zeznał, o której godzinie go widział. Czyżby czcigodny rabbi nie słyszał jego odpowiedzi?
— Słyszałem, ale pragnę po raz drugi ją usłyszeć.
Kajafa, zwracając się do Barucha, rzekł:
— Odpowiedz.
Baruch odpowiedział:
— To była godzina szósta. Słońce stało nad głowami...

Rabbi Nikodem zerwał się z fotela i zawołał:
— Dostojni mężowie Sanhedrynu! Dwudziestego szóstego dnia miesiąca kislew, w drugim dniu Święta Świateł, Jeszua ben Josef przemawiał w Portyku Salomona, po czym tego samego dnia opuścił Jerozolimę i udał się do Perei, do brodu w Bethanii, gdzie przebywał do trzeciego dnia miesiąca tebeth. Jakże zatem mógł być drugiego dnia miesiąca tebeth w Jerozolimie, w Portyku Salomona, skoro tego samego dnia o tej samej porze widziano go przy brodzie w Bethanii?!

Zerwały się krzyki:
— Dowody!
— Kto go widział?!
— Kto z nim rozmawiał?!
— Podaj jego imię, rabbi!
— Nie ukrywaj jego imienia!
— Daj dowody, że mówisz prawdę!
— Niech przemówi do nas ten, który mówił ze zwodzicielem drugiego dnia miesiąca tebeth przy brodzie w Bethanii!

Nikodem zbladł. Krople potu wystąpiły mu na czoło. Bał się je obetrzeć, aby nie zwrócić uwagi mężów na zbytnie podniecenie, któremu uległa jego dusza. Nie wiedział, co ma począć. Czy ma ujawnić imię Krótkowzrocznego, który mu zaufał? Czy ma prawo to uczynić? Jeżeli nie ujawni, pogrąży Rabbiego i siebie. Jeżeli ujawni, Krótkowzroczny rzuci mu w twarz okrutne słowo: Wiarołomca! A co gorsza, jeżeli nawet poda imię Krótkowzrocznego, on w obawie o własne bezpieczeństwo — tylko Elohim wie, co Kajafa jeszcze knuje! — może zaprzeczyć jego świadectwu. Co wtedy się stanie? Powiódł wzrokiem po mężach Sanhedrynu, po siedzących pod ścianami uczniach beth hamidraszu, po ich rabbich, i wzrok zatrzymał na Krótkowzrocznym. Przynaglony strachem, natychmiast odwrócił głowę i spojrzał w przeciwnym kierunku, starając się z niejakim powodzeniem nałożyć na twarz maskę „spokoju. Stwierdził w sobie, że zagalopował się za daleko i nie powinien z taką pewnością siebie powoływać się na obecność Jeszuy przy brodzie w Bethanii. Co za lekkomyślność! Co za głupota! Po co to uczynił? Po co?

Usłyszał donośny głos:
— Ja jestem rabbi Beniamin ben Dawid, zwany Krótkowzrocznym. Drugiego dnia miesiąca tebeth byłem u Rabbiego Jeszuy ben Josef u brodu w Bethanii nad Jordanem.

Rabbi Nikodem spuścił powieki i ciężko oddychał. Usiadł. Usłyszał schrypnięte słowa, wychodzące z ust Kajafy:
— Po co byłeś u niego, rabbi?

Nikodem wstrzymał oddech.
— Chciałem z Nim pomówić.
— O czym?
— O Jego nauce.
— Czy nauka Jeszuy ben Josef jest szczególnym przedmiotem twojej ciekawości, rabbi? — słowa Kajafy pękały od nagromadzonego w nich gniewu.

Nikodem wtulił głowę między ramiona, jakby chciał ją ukryć przed czyimś uderzeniem.
— Cokolwiek się dzieje w Izraelu, jest przedmiotem mojej ciekawości — odrzekł Krótkowzroczny.

Wszystkim się zdawało, że arcykapłan nie zapanuje nad sobą i da gwałtowny upust swojemu oburzeniu. Nie wybuchnął jednak, co na pewno kosztowało go wiele wysiłku, i spytał, jak mógł najspokojniej, i tylko napięte mięśnie twarzy zdradzały podniecenie jego serca:
— Co sądzisz o jego nauce?
Krótkowzroczny odpowiedział bez namysłu, z nieubłaganą swobodą:
— Nie wyrobiłem sobie o niej właściwego zdania.

Z tylnych foteli podniósł się najmłodszy członek Sanhedrynu, Johanan ben Zakkaj, i rzekł:
— Proszę dostojnego arcykapłana o uznanie Barucha ben Joas za świadka niewiarygodnego oraz nieprzesłuchiwanie Jeftaha ben Ruben na tę samą okoliczność, gdyż wiarygodność zdarzenia musi być potwierdzona przez zgodność dwóch świadków. Ponieważ jeden z nich złożył fałszywe świadectwo, zeznania drugiego świadka nie mają dla nas żadnej wartości.

Nikodem otworzył oczy. Był uratowany.

Lekkie drżenie przebiegło po twarzy arcykapłana. Mięśnie jego policzków jak struny napięły się pod delikatną skórą. Siedzący obok niego Hanan ben Sethi kołysał potakująco głową. Kajafa rzekł oschle:
— Uznaję Barucha ben Joas za świadka niewiarygodnego i polecam wdrożyć przeciw niemu śledztwo o fałszywe zeznania. Wzywam do komnaty obrad dalszych świadków oskarżających.

Jezus przestąpił z nogi na nogę. Był zmęczony.

 

 Fragment z książki „Jezus z Nazarethu” Romana Brandstaettera

 


© 2024 Grupa Uwielbienia Bożego Miłosierdzia. Wszystkie prawa zastrzeżone. Stworzone przez Mega Group