Piątkowy wieczór

Miriam przez cały dzień pracowała. Posprzątała izbę i warsztat Josefa, przyrządziła zimne jadło na Szabat, zakupiła najczystszą oliwę, przyniosła słomę i ściernie na podpałkę w piecu kuchennym, wystarała się u życzliwych sąsiadów o trochę węgla drzewnego i śpiesznie — za chwilę zapadało już święto — rozpaliła go w garnku na środku izby, aby mąż po powrocie z synagogi mógł dłonie ogrzać nad żarem. Był to już bowiem marcheszwan, miesiąc rozpoczynających się deszczów — noce były chłodne — a wiatr wiejący od zachodu napędzał gęste chmury, które wprawdzie szybko się rozpraszały, ustępując miejsca słońcu, ale mimo to nieprzyjemnie było siedzieć, zwłaszcza w górach, w piątkowy wieczór w nieopalonej izbie.

Miriam spojrzała na niebo, które było teraz równie jak ona odświętne i pełne oczekiwania. Ale podczas gdy niebo tonęło w seledynowych i purpurowych blaskach, jaskrawych i krzykliwych — była to zapowiedź wietrznej pogody — kolory, które młoda niewiasta wybrała dla siebie, były bardzo spokojne i skromne. Przeważał w jej stroju kolor błękitny — w tym kolorze była jej wełniana tunika, długa do kostek, luźno opadająca — a ponieważ błękit dobrze harmonizuje z czernią, na głowę nałożyła czarną chustę, która wyraźnie podkreślała oliwkowy odcień jej twarzy. Na nogach miała miękkie sandały z wielbłądziej skóry, a na przegubie prawej dłoni bransoletę z kości słoniowej, ofiarowaną jej w dniu zaślubin przez Josefa, który jeszcze przed laty w Bethlehem otrzymał ją w darze od judejskiego sprzedawcy balsamu, wracającego z towarami do Micraim, do Matarii, gdzie od wielu lat mieszkał i posiadał piękne plantacje ziołowe. Kupiec ów nagle w drodze zaniemógł i wzruszony dobrocią Josefa, który się nim opiekował, podarował mu ową bransoletę. Chłopiec zachował ją na pamiątkę, jedyny zresztą wartościowy przedmiot, jaki posiadał, i wdzięcznie wspominał hojnego ofiarodawcę, który odjeżdżając powiedział do niego z wysokości wielbłąda: — Gdy będziesz kiedyś, Josefie ben Jaakow, w Micraim, pamiętaj o mnie, a zawsze otrzymasz w moim domu posłanie i placek miodowy. — Teraz owa bransoleta z kości słoniowej była częścią uroczystego stroju, który Miriam nakładała na każde powitanie Szabatu, królowej tygodnia.

Wróciła do izby, gdzie na stole nakrytym białym obrusem stały półmiski z jadłem — upieczona na miodzie szarańcza, oliwki, suszona ryba, figi i daktyle, dwa plecione chleby, sól, a obok dzban z winem i dwa kubki. Na środku stał świecznik mosiężny, dwuramienny, napełniony świeżą oliwą. Wszystko to już przygotowała uprzednio, a teraz tylko bacznym okiem gospodyni obrzuciła półmiski i jadło, wygładziła obrus na stole, zajrzała do garnka z węglem i kilkakrotnie weń dmuchnęła, by utrzymać upragniony żar aż do przyjścia Josefa.

Spojrzała w okno. Z płaskiego dachu synagogi chazan gromkim dźwiękiem rogu, rozbrzmiewającym w trzech równych, dokładnie odmierzonych odstępach, obwieszczał wszystkim mieszkańcom Nazarethu nastanie święta Szabatu. Pierwszym dźwiękiem, ostrym i upominającym, wzywał spóźnionych robotników rolnych do przerwania pracy w polu i powrotu do domu, drugim, zapalczywym i nieomal gwałtownym, nakazywał kupcom, kramarzom i przekupniom zamykanie sklepów, kramów i straganów, trzecim natomiast, ogładzonym, miękkim, ale kategorycznym, przypominał wszystkim zamężnym niewiastom Izraela, że jest już pora zapalania świętych lamp szabatowych.

Dźwięk rogu uradował niewiastę, albowiem głęboką czcią obdarzała Szabat, królowę ukoronowaną osobiście przez Elohim, który dzięki temu, że w ten dzień sam odpoczywał po trudach Stworzenia — trud jego był tylko obrazem trudu, a wypoczynek jego tylko obrazem wypoczynku, gdyż Pan nigdy nie odczuwał trudu i nigdy nie wypoczywał — wyniósł go dla dobra człowieka do godności Święta Świąt, matki całego tygodnia, śpiewającej Mądrości, z której szczytu roztaczał się widok na czas minionej pracy i jej owoców.
Na dalekim siwym horyzoncie ukazała się trzecia gwiazda.

Miriam wyprostowała się, z nabożną ostrożnością wzięła z pieca płonącą szczapkę, zapaliła nią dwa knoty w świeczniku, podniosła do nieba niebieskie oczy, a w ślad za nimi obie ręce, które trwały nieruchomo w powietrzu, pełne ciszy, namaszczenia i bojaźni Bożej. Opuszczając powoli dłonie, zatrzymała je po obu stronach płonącego świecznika, jakby chciała go zamknąć w swoich ramionach, i zasłoniwszy oczy palcami złotymi od płomieni, skupiona i cała zasłuchana w muzykę swoich słów, wzorem swej matki i babki, i wszystkich zamężnych niewiast w jej rodzie błogosławiła nadchodzący Szabat:

— Baruch atah Adonaj, melech haolam... — Błogosławiony bądź, Wiekuisty, Boże nasz, Królu Wszechświata, który uświęciłeś nas swoimi przykazaniami i kazałeś nam zapalić światło szabatowe. Amen.

— Amen — Miriam usłyszała za sobą głos Josefa, który właśnie wszedł do izby. Wrócił z synagogi. Prawdopodobnie biegł szybko pod górę, bo był zdyszany, i dlatego owo „amen” wypowiedziane było bezdźwięcznie — tak się przynajmniej niewieście zdawało — ale odsapnąwszy uśmiechnął się do niej, a potem do świecznika, którego dwa knoty spokojnymi płomieniami chwaliły niewzruszoną świętość Szabatu.

— Moja żona, kapłanka domu, jest jego najpiękniejszym światłem — rzek! Josef, patrząc na Miriam, w jej niebieskie oczy, na prosty, kształtny nos, na lekko ku górze podniesione kąciki dość pełnych warg, co nadawało jej poważnej twarzy wyraz dziecięcej naiwności. Szła ku niemu nieco ociężała, ale mimo to jej krok był wdzięczny i rytmiczny, a rytm ten wyrażał się przede wszystkim w miękkim unoszeniu stóp, odziedziczonym prawdopodobnie po przodkach, którzy krążąc po pustyni, posiedli sztukę lekkiego stąpania po jej lotnych i grząskich piaskach. Spojrzeli sobie w oczy. Miriam poznała, że mężowi mimo radosnego zachwytu, jaki jej okazał, doskwiera jakaś troska — już mocno ją zastanowiło stłumione „amen”, wypowiedziane przez niego na progu domu — ale nie chcąc drażniącymi pytaniami mącić wieczerzy, postanowiła rozmowę odłożyć na później, do czasu, aż sam zacznie mówić.

Josef umył ręce i usiadł do stołu. Miriam podsunęła mu kubek i dzban z winem i przystanęła obok, albowiem było w zwyczaju, że niewiasta usługuje mężczyźnie, ale nie siedzi z nim przy jednym stole. Josef rozłożył dłonie i rzekł:
- Już niejednokrotnie prosiłem żonę moją, Miriam, aby nie tylko mi usługiwała, jak jest obowiązkiem dobrych żon izraelskich, ale także wspólnie spożywała ze mną przy jednym stole chleb Boży, albowiem taka jest potrzeba i wola mojego serca.

Na te słowa Miriam nieśmiało usiadła za stołem, dając mu swoją nieśmiałością do zrozumienia, że wprawdzie jest mu posłuszna, ale swoim posłuszeństwem uchybia starym zwyczajom uświęconym przez pokolenia.

Siedzieli więc naprzeciw siebie, po obu stronach stołu, a Josef śpiewał hymn na chwałę cnotliwej niewiasty, napisany przed wiekami przez króla Salomona:
— Kto znajdzie cnotliwą niewiastę? — śpiewał Josef, kołysząc się w takt melodii, przy czym ręce jego kołysały się równocześnie z jego ciałem, a wzniesione dłonie okrągłymi gestami podkreślały bardziej liryczne części pieśni. — Jej wartość jest cenniejsza niż korale. Serce męża darzy ją zaufaniem, a majętność jego nie uszczupli się. Czyni mu dobro, a nie zło, po wszystkie dni swojego żywota. Wdzięk jest złudzeniem, a piękność przemija. Niech będzie błogosławiona niewiasta bojąca się Boga. Niech ją sławią owoce jej rąk, a jej własne uczynki niechaj jej złożą pokłon w bramie miejskiej.

Ostatnie dwa słowa rozciągnął Josef ponad przepisaną miarę wiersza, ale pragnął za pomocą drobnej wokalnej licencji ową bramę miejską poszerzyć do rozmiarów niebios i ziemi i okazać żonie swojej, że jeżeli chodzi o jej uczynki — a przecież ją miał na myśli, śpiewając pieśń królewską o cnotliwej niewieście — to złożą jej one pokłon nie pod łukiem bramy miejskiej, lecz pod sklepieniem nieogarnionego nieba na oczach wszystkich ludów.

Urwana melodia jeszcze trwała w powietrzu, gdy Miriam i Josef podnieśli się z miejsc, a mąż, sięgnąwszy po dzban, napełnił winem swój kubek i położywszy na nim dłonie zaintonował:
— Wajhi erew wajhi boker, jom hasziszi... — I nastał wieczór, i nastał poranek dnia szóstego. I tak ukończone zostały niebiosa i ziemia, i wszystkie ich zastępy. I ukończył Bóg w szóstym dniu dzieło, którego dokonał, i wypoczął w dniu siódmym od wszelkiego dzieła, którego dokonał. I pobłogosławił Bóg siódmemu dniowi, i uświęcił go, albowiem w tym dniu przestał Bóg czynić wszelkie dzieło, które stworzył. Bądź pochwalony, Wiekuisty, Panie nasz, Królu Wszechświata, który stworzyłeś owoc. Bądź pochwalony, Wiekuisty, Panie nasz, który uświęciłeś nas przez swoje przykazania i okazałeś nam łaskę, i uczyniłeś dla wierności i miłości święty Szabat naszym dziedzictwem na pamiątkę dzieła stworzenia. Albowiem jest to dzień, który stoi na początku Bogu poświęconych dni i przywodzi nam na pamięć wyjście z Micraim. Wybrałeś nas i uświęciłeś spośród narodów, i dla wierności i miłości uczyniłeś Szabat naszym dziedzictwem. Bądź pochwalony, Boże, który uświęciłeś Szabat.

Josef podniósł kubek do ust, wypił łyk wina i podał go Miriam. Pili wino, sok winogradu, jednego z najpiękniejszych dzieł Elohim, a mąż znowu umywszy dłonie — Miriam podała mu miednicę i ręcznik — przełamał pleciony chleb, kęs zanurzył w soli i odmówił błogosławieństwo nad chlebem. I dopiero teraz poczęli spożywać wieczerzę. W milczeniu jedli szarańczę pieczoną na miodzie, chleb, suszoną rybę, figi i daktyle i popijali cierpkim i młodym winem, albowiem na stare i słodkie nie starczyło im pieniędzy. Gdy zjedli ostatniego daktyla, a półmiski były już puste, Josef zaśpiewał psalm o łaskawości Pana Zastępów i o Jeszurunie, narodzie wybranym, który dzisiaj siejąc łzy, jutro zbierać będzie radość, ale śpiewał ten psalm inaczej niż zazwyczaj, wprawdzie z tą samą żarliwością, ale słowa akcentował wyraźniej, jakby chciał za pomocą dokładnej wymowy i mocno wybijanego rytmu wypowiedzieć przed Panem żywą obecność tego hymnu.

Miriam słuchała uważnie i zastanawiała się, czy już teraz ma zagadnąć Josefa o zmartwienie, które go gryzie, a może w ogóle nie powinna go pytać, lecz czekać, aż sam otworzy przed nią swoje serce, co wydawało się jej najrozsądniejsze, bo zgodne z niewieścim posłuszeństwem i cierpliwością. Ponieważ jednak cierpliwość niekiedy przeczy sercu, Miriam, skłoniwszy głowę na znak uległości, spytała:
— Co jest mojemu panu?

Trudno określić, czy Josef rad był, słysząc to pytanie, wymagające natychmiastowej odpowiedzi, która na pewno zmąci spokój i radość świątecznego wieczoru. Ale z drugiej strony, pragnąc zrzucić z siebie gniotący go ciężar, pomyślał, że może dobrze będzie, jeżeli już teraz wszystko żonie opowie i zasięgnie jej rady, więc po krótkim wahaniu rzekł:
— Opowiadano w synagodze, że cesarz rzymski wydał dekret o powszechnym spisie ludności. Z tego powodu Jeszurun oburzył się wielkim oburzeniem, które i ja podzielam, albowiem nie wolno liczyć Izraela na podobieństwo bydła wypasanego przez pasterzy na pastwiskach, a ponieważ Izrael nie jest własnością cesarza, lecz Elohim, i do Niego należy, i On jest jego Panem i Królem, przeto niechaj nikt z ludzi żyjących nie ośmiela się spisywać własności Boga, albowiem ten, który spisuje Bożą majętność, wchodzi w jej tajemnice i jak złoczyńca rękę po nią wyciąga — tu w oczach Josefa zapłonęły gniewne błyski i czuło się w jego spojrzeniu, że jest niepodzielną własnością Elohim i że nie ma na całej ziemi takiej mocy ludzkiej, która by go zdołała pozbawić przywileju Bożej własności i pokornego poddaństwa przed obliczem Niewidzialnego. Dłoń Josefa zaciśnięta w pięść była nie tylko potwierdzeniem jego słów i dumnej woli, ale — świadczył o tym dumny gest podniesionej ręki — figurą przeznaczenia tego narodu, który wprawdzie wielokrotnie buntował się przeciw swojemu losowi, ale zawsze przez gniew swoich najszlachetniejszych wracał z powrotem przed tron Elohim. Pięść Josefa po tym gwałtownym wybuchu opadła powoli na stół, rozluźniła się, otwarła i była znowu łagodną dłonią cieśli miłującego pokój. Mąż sprawiedliwy lewą ręką pogładził rzadką brodę i gestykulował teraz szeroko rozwartymi palcami prawej dłoni. Zbliżył koniec wskazującego palca do końca kciuka, tak że oba palce przypominały swoim kształtem ptasi dziób, i kołysząc nimi w powietrzu, miarowym ich ruchem potwierdzał to wszystko, co mówiły jego usta.

— Trapi mnie niepokój o ciebie, korono moja — ciągnął roztropnie Josef — bo będziemy musieli udać się z Nazarethu do Bethlehem, ponieważ jesteśmy z domu i pokolenia Dawidowego, a tylko w beth aboth, w domu ojców, możemy być wpisani do ksiąg ludności. Zbliża się czas rozwiązania żony mojej, różdżki z pnia Iszaja. Droga będzie trudna i męcząca nie tylko dla samych niewygód podróżowania, ale jak zwykle, gdy sprawy powszechne każą ludziom wędrować z miasta do miasta, gospody będą pełne podróżnych, a i po drogach może być niebezpiecznie, bo Izrael, kochając wolność, pomny przykładu swoich przodków, może podnieść oręż przeciw znienawidzonym najeźdźcom, ośmielającym się spisywać własność Elohim. Jak ochronię przed niebezpieczeństwem koronę moją na obcej drodze? Takie są moje obawy, więc nie wiedząc, co mam począć, proszę moją żonę o słowo i radę.

- Niechaj Josef ben Jaakow, mąż mój, nie trapi się o moje bezpieczeństwo i niechaj ze swojego serca wyrzuci troskę, która go gryzie, gdyż Elohim wskaże nam właściwą drogę i właściwą gospodę, i tak wszystko uczyni, jak to postanowił w swoich zamiarach. Już nastał dziewiąty miesiąc mojego błogosławionego brzemienia, a nie odczuwam żadnych dolegliwości, które w czasie swoim odczuwa niewiasta, co jest dowodem, że ręka Niewidzialnego spoczęła na moim łonie — tu Miriam podniosła na Josefa niebieskie oczy i poprawiwszy chustę, która się obsunęła z jej głowy i odsłoniła gładko zaczesane granatowe włosy, ciągnęła dalej, a jej głos był coraz miększy i cichszy: — Niechaj Josef, mąż mój, nie trapi się o spis ludności, gdyż Jeszurun nie jest wprawdzie bydłem wypasanym przez pasterzy na pastwiskach i nie wolno go liczyć na podobieństwo rogatego i nierogatego bydła, ale Elohim — niech będzie błogosławione po wieczny czas Jego święte Imię — przemawia również niekiedy przez pogan, chociaż oni nic o tym nie wiedzą, i dlatego cesarz, zarządzając spis ludności, nie wie, że jest może narzędziem w rękach Pana Cebaoth, który zamierzył to wszystko według swojej myśli i woli, i dlatego Jeszurun nie powinien wierzgać przeciw spisowi ludności, lecz powinien mu się poddać i iść do miejsc swojego pochodzenia. Niechaj mój pan rozpogodzi swoje czoło i nie trapi się ani o swoją żonę, ani o spis ludności, ani o drogę do Bethlehem.

— Miód mądrości jest pod językiem żony mojej — szepnął Josef i poczuł podziw dla mądrości niewiasty, i odetchnął z ulgą.
I śpiewali pieśń na chwałę Szabatu, królowej wszystkich dni, i radowali się wypoczynkiem i ciszą wieczoru.

Spokojnie płonęły szabatowe światła w dwuramiennym świeczniku.

Fragment z książki „Jezus z Nazarethu” Romana Brandstaettera


© 2024 Grupa Uwielbienia Bożego Miłosierdzia. Wszystkie prawa zastrzeżone. Stworzone przez Mega Group