Herod i magowie

 Wczesnym rankiem do gospody, w której zatrzymali się trzej magowie, przybył zaufany dworzanin Heroda — celem odwrócenia uwagi właściciela gospody i gawiedzi nałożył na siebie strój średnio zamożnego kupca, gdyż król polecił mu traktować misję poufnie i tajnie — iw uniżonych i kwiecistych słowach zaprosił ich na przechadzkę po Jerozolimie. Magowie wprawdzie zaskoczeni byli nagłymi odwiedzinami i uprzejmością Judejczyka, ale skwapliwie skorzystali z jego zaproszenia, gdyż czuli się w mieście obco i nieswojo. Od chwili bowiem, gdy poczęli wypytywać ludzi o nowo narodzonego króla Izraela, wszyscy, jak na dany znak, odsunęli się od nich, a na ich zapytania, nawet najbardziej obojętne, odpowiadali niechętnie, ostrożnie, skąpymi półsłówkami.

Gdy wyszli z gospody i skierowali swe kroki na Xystos, Judejczyk zaproponował im zwiedzenie ogrodów Heroda, na co magowie chętnie wyrazili zgodę, i uradowani, że ujrzą na własne oczy cuda, o których tyle słyszeli, raźno ruszyli do Górnego Miasta — po drodze zachwycali się gmachem Sanhedrynu i Pałacem Hasmonejczyków — i wkrótce znaleźli się wśród wspaniałych alei, tarasów i portyków, wodotrysków i pomników, wyobrażających rzymskich i greckich herosów. Dopiero teraz uprzytomnili sobie, że straż herodiańska bez żadnych trudności wpuściła ich do królewskich ogrodów. Ale długo nie zastanawiali się nad tym błahym szczegółem, gdyż uważali, że dostojność ich postaci jest wystarczającą rekomendacją dla służby pałacowej. Wprawdzie nigdy nie grzeszyli pychą, mieli jednak właściwe i słuszne wyobrażenie nie tylko o swojej wiedzy i mądrości, lecz również o swoim zewnętrznym wyglądzie, pełnym wyniosłej skromności i szlachetnego patosu. Gdy szli długą aleją platanów, oszołomieni pięknem umiejętnie ufryzowanej przyrody, Judejczyk przystanął i podniósłszy dłoń, co miało być znakiem, że chce coś ważnego powiedzieć, tak do nich przemówił:

— Nie jestem kupcem, lecz dworzaninem króla Heroda, który ceniąc waszą mądrość i wiedzę — a wiele o niej słyszał — posłał mnie po was, gdyż pragnie z wami poufnie pomówić. Podkreślam z naciskiem poufny charakter rozmowy, a to powinno wam nie tylko wyjaśnić, dlaczego zjawiłem się w waszej gospodzie w stroju jerozolimskiego kupca, ale również powinno być myślą przewodnią przyszłego waszego działania, które tylko wtedy znajdzie łaskę w królewskich oczach, gdy będzie okryte ścisłą tajemnicą. Jesteście mędrcami, więc wiecie, że nadmiar słów jest hańbą mędrca, a milczenie jego klejnotem.

I nie czekając na ich odpowiedź, ruszył przed siebie marmurowymi schodami ku białej terasie, a oni szli za nim posłusznie, zdumieni, lecz uradowani, gdyż czuli, że wreszcie dowiedzą się czegoś o Wysłanniku.

Król przyjął ich w Komnacie Wielkich Polowań, zwanej tak od kolorowych mozaik, przedstawiających sceny z życia myśliwych. Odprawił dworzanina, który przed wyjściem rozgarnął długim pogrzebaczem żarzący się w mosiężnym piecyku drzewny węgiel. Wprawdzie wciąż czuł się źle — nieustannie dolegały mu bóle w podbrzuszu, a gorączka trawiła jego jelita — jednak starał się nie okazywać mędrcom swojego wyczerpania wielomiesięczną chorobą i uśmiechnąwszy się — ten uśmiech był wymuszony i nieszczery, ale tego magowie nie mogli stwierdzić — kazał im obok siebie usiąść i udając, że interesuje się gwiaździarstwem, prosił ich, by mu opowiedzieli o planetach, ich ruchach i tajemnym wpływie na losy ludzkie. Herod zamierzał z początku krążyć niedostrzegalnie dokoła sprawy, która miała być tematem ich rozmowy, naprzód zdobyć zaufanie magów udanym zainteresowaniem dla wiedzy tajemnej i dopiero wtedy tak przygotowane ofiary silnie ścisnąć za gardło. Ale magowie okazali się naiwniejsi, niż to sobie król wyobrażał. I to było ich szczęściem. Albowiem właśnie ta szczera i dobroduszna naiwność — mądra naiwność uchroniła już niejednego mędrca przed podstępnym złem — stała się sidłem, w które sam król miał wpaść i dzięki której udało się magom, nieświadomym zresztą ani niebezpieczeństwa, w jakim się znaleźli, ani tego, że mieli być narzędziem w rękach władcy Judei, ujść cało pomiędzy okami sprytnie nastawionej sieci. Otóż magowie, widząc zainteresowanie uśmiechniętego władcy dla wiedzy gwiaździarskiej, natychmiast opowiedzieli mu wszystko, co wiedzieli o Jowiszu i Saturnie cudownie z sobą połączonych w gwiazdozbiorze Ryb, i nie omieszkali mu wyjaśnić, że Jowisz jest planetą radości i szczęścia, a Saturn otoczony pierścieniami jest tarczą i obroną Izraela, a Ryby są znakiem Wysłannika, którego szukają w Judei, gdzie musiał się teraz narodzić, jak na to wskazują cudownie połączone planety.

Herod podniósł dłoń. Magowie umilkli. Król pochylił się w krześle — jego nie farbowane od długich miesięcy włosy, teraz siwo-rude, w nieładzie opadły na skronie i czoło — i rzekł, zniżywszy głos:
— Podniesiony na duchu waszą wiarą i wiedzą, i umiłowaniem osoby Wysłannika, którego i ja jestem głębokim czcicielem, skieruję was na ślad, który was zaprowadzi do jego kołyski.
Magowie uważnie słuchali, a Herod ciągnął dalej:
— Idźcie do Bethlehem Efraty, małego miasteczka położonego na południe od Jerozolimy, i tam odszukajcie nowo narodzonego — albowiem tam miał się narodzić według świętego proroctwa proroka Michy — i odszukawszy go, powróćcie zaraz do Jerozolimy i dajcie mi znać o radosnej nowinie, ale nikomu o niej nie opowiadajcie, dopóki sam pierwszy nie złożę dziecku królewskiego hołdu. Dla tego mojego pierwszeństwa wezwałem was tutaj tajnie i poufnie, aby nikt z Sanhedrynu ani uczonych w Piśmie, ani ze starszych ludu, ani z samego ludu nie uprzedził mnie w pokłonach u stóp Wybawcy Izraela. Zrozumieliście?
— Tak — odpowiedział najstarszy mag.
— Tak — odpowiedzieli równocześnie jego towarzysze.
Wówczas król wstał — kosztowało go to wiele wysiłku — i objąwszy magów, serdecznie ich uścisnął i ucałował w ramię, a wzruszeni mędrcy złożyli przed nim niski pokłon.

I odeszli.
Herod opadł bezwładnie na krzesło. Gdy napięcie minęło, nie mógł nawet podźwignąć się o własnych siłach. Radość z dobrze rozegranej partii walczyła w nim z coraz bardziej opanowującym go znużeniem. Chciał zawołać na sługę, aby mu pomógł udać się do łoża, ale po namyśle zrezygnował z tego zamiaru, gdyż wolał zostać teraz sam i bez świadków napawać się odniesionym zwycięstwem. Magowie połknęli haczyk. To dobrze. Czy ma posłać za nimi zaufanego człowieka, by ich śledził i doniósł mu o wyniku ich poszukiwań? To byłoby rozsądne i słuszne, ale czy można mieć zaufanie nawet do najbardziej zaufanego sługi? Wiedział, że otacza go zgraja przekupnych donosicieli, którzy wprawdzie biorą od niego pieniądze, ale równocześnie biorą pieniądze od Sanhedrynu, od arcykapłana, od saduceuszów, od faryzeuszów, służąc wszystkim równocześnie z jednaką wiernością. Nawet dworzanin Menasse, który tak sprytnie przywiódł magów do pałacu, na pewno teraz sprzedaje tę wiadomość faryzeuszom za trzydzieści srebrników. Za ile bracia sprzedali Josefa? Za dwadzieścia srebników. Za tanio. Za tanio. Magowie okazali się naiwni i głupi. Sami przyniosą rybę w sieci. Na pewno przyniosą... Na pewno... Ale Sanhedryn nie powinien się dowiedzieć o jego obawach przed nowo narodzonym dzieckiem. Po cóż ma się ośmieszać w oczach uczonych w Piśmie i całego ludu? Ten małpi arcykapłan na pewno skorzystałby wówczas ze sposobności i natychmiast doniósł Rzymianom, i rozpowszechnił wieści wśród ludu, że stary król popadł w szaleństwo i posłał magów do Bethlehem, gdyż lęka się osesków. Ale czy stary król naprawdę lęka się osesków? Czy stary król naprawdę lęka się nowo narodzonego dziecka? Przecież stary król lęka się tylko urojeń opętanego wybraństwem ludu Izraela, boi się snu kilku obłąkanych proroków, boi się chorej wyobraźni wiecznie czekającego na coś pospólstwa. Więc po co sprowadził magów do swojego pałacu? Po co ich posłał do Bethlehem? Co oni tam znajdą? Nic... urojenia... sen... powietrze... pustkę... Mędrcy wrócą i powiedzą: — Nic nie znaleźliśmy, królu, nic. Gwiazdy kłamały i prorocy kłamali. Wszystko jest kłamstwem... Prawdą jest tylko pustka.
Herod pomyślał, że właśnie po to posłał magów do Bethlehem, by znaleźli tam tylko pustkę i przywieźli mu radosną nowinę o pustce, a wtedy owa nowina o pustce będzie jego zwycięstwem nad wyobraźnią niegodziwego Izraela i zemstą na niewdzięcznym narodzie, który nienawidzi go za wszelkie i bogate dobro wielkodusznie mu ofiarowane królewską dłonią.

Na myśl o tej zemście Herod uradował się wielką radością, ale zmęczenie wzięło nad nią górę i król, wyczerpany kojącym widzeniem bethlehemskiej pustki, klasnął na sługę.
Wszedł dworzanin.

 

Fragment z książki „Jezus z Nazarethu” Romana Brandstaettera


© 2024 Grupa Uwielbienia Bożego Miłosierdzia. Wszystkie prawa zastrzeżone. Stworzone przez Mega Group